Legnica - Oficjalny Portal Miasta

bip

O Legnickiej Bitwie opowieść

O Legnickiej Bitwie opowieść
21.06.2011

Publikowaną dziś opowieść o Bitwie Legnickiej przygotowali Ewa Bryniarska i Bartosz Podsiadły z Bractwa Rycerskiego Ziemi Legnickiej na podstawie książki prof. Zygmunta Borasa „Książęta piastowscy Śląska". Będzie ona kanwą bitewnej inscenizacji, prezentowanej 24 czerwca o godzinie 20.00 (w pierwszym dniu Święta Legnicy) na Stadionie Orła Białego w Parku Miejskim - jako kolejny akcent obchodów 770. rocznicy bitwy z Mongołami w 1241 r.

W owym czasie od Wschodu nadciągały nad ziemie Piastów ciemne chmury. Mongołowie, na wpół koczowniczy lud z dalekiej Azji, mordując, grabiąc i paląc parł coraz dalej na zachód. Ówczesnym mieszkańcom Europy zdawało się, że okrutni skośnoocy wojownicy to armia z samego piekła, zesłana na ziemię by pokarać ludzi za ich grzechy. Stąd wielu, od słowa Tartar, oznaczającego mroczne podziemne królestwo umarłych, przezwało ich Tatarami - przybyszami z piekieł.

Już w 1224 roku książęta polscy byli zaniepokojeni wieściami napływającymi zza wschodnich granic, jednak w państwach i społecznościach słowiańskich nie czyniono niczego w sprawie wspólnej obrony. Przeciwnie, sojusze były nietrwałe, a ciągłe waśnie i swary pomiędzy możnymi jedynie pogłębiały wewnętrzne rozbicie. W grudniu 1240 roku azjatyckie hordy przetoczyły się przez Ruś i zdobyły jej stolicę - Kijów. Zła nowina dotarła na dwór we Wrocławiu, w smutnym okresie żałoby po śmierci matki księżnej Anny, która zmarła w jednym z cysterskich klasztorów w Czechach. Tragiczne wieści pogorszyły jeszcze bardziej i tak ponure nastroje. Przypomniano sobie słowa księżnej Jadwigi, która przed laty, dowiedziawszy się o zdobyciu przez Mongołów Moskwy i Włodzimierza, miała rzec do jednej z sióstr zakonnych w Trzebnicy: „Módl się za mego syna Henryka, gdyż jemu nie będzie dane zejść w łożu z tego świata". Te wieszcze słowa księżny odżyły w pamięci, gdy groźba napaści ze Wschodu stawała się coraz bardziej realna.

Tymczasem Tatarzy nie próżnowali i po zwycięskiej bitwie pod Chmielnikiem zajęli i spalili Kraków. Po spustoszeniu stolicy Małopolski ich wódz Batu-chan, dowiedziawszy się o wielkich bogactwach Wrocławia, ruszył z całym swym wojskiem dalej, na Śląsk. Nieopodal Raciborza przeprawił się przez Odrę. Książę Mieszko Kazimierzowicz ze swoimi oddziałami zastąpił drogę najeźdźcom. Pierwsze zagony najeźdźców zostały rozbite. Niestety, rycerstwo raciborskie było zbyt mało liczne, by zatrzymać główne siły Mongołów dodatkowo wzmocnione wojskiem zaciągniętym na podbitej Rusi i poniosło klęskę pod Opolem. Pobity Mieszko udał się wraz ze swymi ocalałymi ludźmi do Legnicy pod opiekę swego krewniaka, księcia Henryka II.

Gdy wieści o przekroczeniu przez wrogie wojska Odry dotarły do Wrocławia, w mieście zapanowała panika. Niemal wszyscy mieszkańcy uszli na zachód, wywożąc ze sobą wszystko, co wartościowe. Ludne i bogate miasto opustoszało - jedynie załoga osadzona na zamku przez księcia Henryka nie porzuciła posterunku i szykowała się do przetrzymania oblężenia. Nieliczni obrońcy zebrali pozostawioną w mieście żywność i dobra, a puste domy spalili, aby wrogowie nie mogli w nich znaleźć schronienia. Wkrótce przybyli straszni barbarzyńcy i zastawszy miasto w ruinie, rozpoczęli oblężenie zamkowych murów, jednak po kilku dniach ustąpili, nie próbując szturmu. Pobożna wieść niesie, że to Bóg wysłuchał modlitw obleganych i napełnił strachem serca pogan, którzy w trwodze opuścili Wrocław.

Dowódcy mongolscy, dowiedziawszy się od jeńców, że wielkie rzesze ludzi wraz z całym dobytkiem schroniły się w pobliskiej Legnicy, a także, że tam właśnie przebywa władca tych ziem, postanowili splądrować i to miasto. Niszcząc po drodze wszystko, co napotkali, ruszyli w ślad za uciekinierami. Ludzkie osady płonęły, a ich mieszkańcy ciągnęli czym prędzej na zachód, by u księcia Henryka szukać ratunku. Całe wsie, całe miasta uciekały przed hordą. Także stara księżna Jadwiga opuściła zagrożony klasztor w Trzebnicy i wraz z synową Anną schroniła się w Krośnie Odrzańskim, modląc się o pomyślny rozwój wydarzeń.

Książę Henryk wiedział, że bitwa jest nieunikniona i nie ma czasu do stracenia. W pośpiechu gromadził wojska. Do Legnicy zjechało się rycerstwo z całego Śląska. Wezwano na pomoc górników ze Złotoryi. Pod broń powołano wielu chłopów z książęcych włości. Z pomocą pospieszyli krzyżowcy, którzy już od dawna gotowali się do krucjaty przeciw poganom. Templariusze i Joannici, a także Krzyżacy przybyli na wezwanie księcia Henryka, by walczyć z wrogami chrześcijaństwa. Niektórzy twierdzą, że w szeregach krzyżackich braci był sam Poppo von Ostern, późniejszy Wielki Mistrz Zakonu. Nadciągnęli też, prowadząc swe oddziały, inni - Mieszko, książę opolski, Bolesław, margrabia morawski, zwany Szczebiotką, siostrzeniec Henryka. Spoglądając na liczne zastępy ściągające do miasta, książę Henryk wierzył, że z Bożą pomocą zdoła pokonać pogan i pomścić klęski Polaków pod Turskiem czy pod Chmielnikiem. Zagrzewał rycerstwo do walki, mówiąc: „większej wagi i główniejsze było takie zwycięstwo, gdzie przez śmierć ciała pozyskiwało się tryumf ducha, że prawdziwszy to tryumf, trwalszą zapewniający chwałę - jemu samemu i rycerstwu jego, gdy za wiarę i religię chrześcijańską szczęśliwie polegnie, niż gdyby po otrzymanym zwycięstwie zachowali się przy życiu, a splamili niesławą jaką". Nastrój dowódcy udzielił się zgromadzonym wojskom. Rycerze aż rwali się do boju.

Wielką masę ludzi trudno było utrzymać wewnątrz obwarowanego miasta, toteż Henryk postanowił wyprowadzić wojsko za mury, gdzie możliwe będzie rozwinięcie szyków i wydanie przeciwnikowi walnej bitwy. Legenda mówi, że gdy książę, po uroczystym nabożeństwie za pomyślność wyprawy, na czele swych wojsk opuszczał Legnicę, od wierzchołka wieży kościoła Najświętszej Marii Panny odpadł kamień i spadając omal nie zgruchotał księciu czaszki. Obecni przy tym poczytali ów wypadek za złą wróżbę. Niejeden wieszczył klęskę i śmierć księcia z rąk Tatarów.

Na podmiejskich błoniach dowódcy sprzymierzonych sił przygotowali swe wojska na przyjęcie nieprzyjaciela. Armię podzielono na cztery zastępy. Do pierwszego należeli rycerze zakonni, krzyżowcy, ochotnicy z wielu narodów oraz górnicy ze złotoryjskich kopalń. Dowodził nimi książę Bolesław, syn margrabiego morawskiego. Drugi oddział składał się głównie z krakowian i rycerstwa wielkopolskiego pod wodzą Sulisława, brata wojewody krakowskiego, Włodzimierza. W skład trzeciego weszło rycerstwo opolskie z księciem opolskim Mieszkiem na czele. Sam książę Henryk wiódł ostatni hufiec, w którego skład wchodził kwiat rycerstwa śląskiego, wyborowych rycerzy z Wielkopolski, a także pewna liczba żołnierzy najemnych. Także Mongołowie podzielili swe wojska na cztery oddziały.

Wreszcie, 9 kwietnia Roku Pańskiego 1241 obie armie stanęły na szerokiej równinie nad rzeką Kaczawą, około jednej mili na południowy wschód od Legnicy. Zaszczyt przeprowadzenia pierwszego natarcia przypadł rycerzom zakonnym, gościom z obcych krain i górnikom pod wodzą księcia Bolesława. Z furią ruszyli do ataku. Niczym stalowy młot uderzyli na Tatarów i w mgnieniu oka roznieśli ich pierwsze szeregi, wbijając się głęboko we wrogie szyki. Niestety, im dalej posuwało się natarcie, tym bardziej traciło impet. Wówczas mongolscy jeźdźcy zwinnie zamknęli wokół atakujących pierścień, odcinając ich od oddziałów polskich i zasypali ich gradem strzał. Szeregi krzyżowców i cudzoziemskich gości poczęły się chwiać. Wielu znamienitych rycerzy poległo od strzał, pomiędzy innymi Bolesław, syn margrabiego morawskiego Dypolda.

Widząc, że mocno przerzedzony hufiec wyrywa się z okrążenia, książę Henryk rzucił na pomoc dwa kolejne zastępy - rycerzy opolskich i raciborskich prowadzonych przez księcia Mieszka i hufiec Małopolsko-Wielkopolski pod wodzą rycerza Sulisława. Oba hufce, osłaniane przez polskich kuszników natarły na wroga i związały walką trzy spośród czterech oddziałów jakimi dysponował nieprzyjaciel. Lekko uzbrojeni i opancerzeni Mongołowie nie byli w stanie zatrzymać ciężkiej jazdy. Ponosili ciężkie straty i pomimo, że wciąż wprowadzali do walki coraz to nowych wojowników, szala zwycięstwa przechylała się na stronę polską. Wreszcie rycerzom udało się przełamać wrogi szyk i pogańskie wojsko rzuciło się do ucieczki.

Wydawało się już, że bitwa jest wygrana, lecz zdarzyło się nieszczęście. Jeden z wojowników Batu-chana przejechał konno pomiędzy uciekającymi Tatarami a ścigającymi Polakami i zaczął nawoływać po polsku do ucieczki. W bitewnym zgiełku książę opolski poczytał owo nawoływanie za ostrzeżenie z ust rodaka i dał swym ludziom rozkaz do odwrotu. Pozostali walczący, widząc ucieczkę wojsk opolskich, także poszli w rozsypkę. Sytuacja w jednej chwili odwróciła się na niekorzyść.

Książę Henryk, widząc co się dzieje, zawołał: „Gorze nam się stało!", czyli „Stało się nieszczęście!". Nie załamał się jednak i wiedząc, że losy bitwy można jeszcze odwrócić, osobiście poprowadził do walki ostatni, doborowy hufiec. Rycerze uderzyli na oddziały tatarskie, wcześniej osłabione walką z oddziałami Mieszka i Sulisława, i rozgromili je. Widząc, porażkę swoich wojsk Mongołowie rzucili do walki ostatni, najpotężniejszy oddział.

Polacy nie ugięli się jednak pod naporem wrogich jeźdźców i wkrótce pogańskie szyki zaczęły się cofać. Serca rycerzy napełniły się otuchą, wszystko wskazywało na wspaniałe zwycięstwo wojsk księcia śląskiego. Wtem zdarzyła się rzecz niesłychana. Oto szeregi wroga cofnęły się, a następnie ukazała się pośród nich chorągiew ogromnej wielkości, na której widniał wymalowany znak X. Na samym czubku drzewca zatknięta była szpetna głowa, z której ust zaczęły się wydobywać jakieś opary, które po chwili przerodziły się w gęsty, okropnie cuchnący dym. Od strasznego smrodu padały konie, mdleli jeźdźcy, miecze wysuwały się z dłoni. Przerażone wojsko zaczęło w popłochu uciekać przed „diabelskimi" czarami. Tatarzy, widząc szansę, rzucili się z nową energią do boju, osaczając i pokonując kolejne oddziały. Coraz więcej rycerzy uciekało w popłochu.

Grupa rycerzy zebrała się wokół księcia Henryka i wraz z nim nadal dzielnie walczyli. Ale wkrótce i ten oddziałek zaczął topnieć - co lękliwsi uciekli przed pogańską magią, wielu spośród odważniejszych zginęło w walce. Ostatni czterej rycerze walczący u boku księcia, zdając sobie sprawę, jak wielkim nieszczęściem byłaby śmierć władcy, siłą odciągnęli go z placu boju, by go ocalić, jak kiedyś w Gąsawie ocalił jego ojca sławny rycerz Peregryn. Byli to Sulisław, brat poległego pod Chmielnikiem wojewody krakowskiego Włodzimierza, Klemens, wojewoda głogowski oraz rycerze Jan Iwanowic i Konrad Konradowic. Wydawało się już, że uda się ujść z matni, gdy wtem pod księciem okulał koń, uprzednio wielokrotnie raniony podczas bitwy. Ścigający Tatarzy, rozpoznawszy księcia, z wielką zaciekłością rzucili się na oddziałek. Wprawdzie Jan Iwanowic zdołał wyszukać księciu w wirze walki nowego wierzchowca, jednak było już za późno. Wielka chmara Mongołów obskoczyła księcia, nie pozostawiając mu innego wyboru, jak tylko walka do ostatka. Atakowany przez wielu wojowników tatarskich, Henryk bronił się z wielkim męstwem. Ale gdy wzniesionym do cięcia prawym ramieniem chciał ugodzić najbliższego wroga, któryś z pozostałych pchnął go dzidą pod pachę. Ciężko ranny Henryk runął z konia na ziemię. Tatarzy z dzikim wyciem porwali ciało żyjącego jeszcze księcia, odciągnęli na odległość dwóch strzelań z kuszy i tam dopiero, bezpieczni od jakiejkolwiek próby odbicia rannego, ucięli mu głowę i zatknąwszy ją na drzewcu, podnieśli do góry, by osłabić ostatecznie ducha walczących jeszcze wojsk polskich. Ciało księcia, odarte ze zbroi i szat, pozostało na polu. Walcząc do końca, zginęli też inni dzielni rycerze. Wspomniany już Sulisław, wojewoda Klemens, Konrad Konradowic, Stefan z Wierzbna i jego syn Jędrzej, Klemens z Pelcznicy - syn Jędrzeja, Tomasz Piotrowicz, Piotr Kuza i wielu innych. Udało się zbiec z pola walki pomimo ran, rycerzowi Janowi Iwanowicowi, który ścigany przez 10 Tatarów położył 8 z nich trupem, a jednego wziął do niewoli .Ocalał również Książę Mieszko opolski, schroniwszy się wraz z częścią swych ludzi w legnickim zamku.

Po rozgromieniu wojsk chrześcijańskich Tatarzy, zebrawszy łupy z pobojowiska, ruszyli pod mury Legnicy. Wieźli z sobą ponoć dziewięć wozów ludzkich uszu, dowódcy rozkazali bowiem, by dla sprawniejszego i pewniejszego policzenia poległych w walce chrześcijan odciąć każdemu poległemu jedno ucho. Pochód poprzedzała nabita na długą włócznię, widoczna z daleka głowa księcia Henryka.

Przybywszy pod bramy, Mongołowie zażądali przez tłumacza natychmiastowego poddania miasta, ale dzielna załoga, wzmocniona już wojskami, które zdołały wrócić z pola bitwy, odrzekła, że na miejsce jednego poległego wodza mają w jego synach wielu kolejnych (poległy książę miał bowiem aż pięciu synów). Najeźdźcy nie chcieli tracić czasu na długie oblężenie, rozproszyli się więc po okolicy, niszcząc, paląc, porywając i rabując co się dało. Po kilku dniach ruszyli z łupami na południowy zachód, do Otmuchowa, a potem przez Racibórz wtargnęli na Morawy.

Po ustąpieniu Mongołów ocalała ludność uznała za pierwszy swój obowiązek wyprawienie chrześcijańskiego pochówku wielkiej liczbie poległych rycerzy. Najtrudniej było z uroczystym pogrzebem pobożnego księcia Henryka, głowę bowiem zabrali barbarzyńcy, a po samym tylko ciele ciężko było rozpoznać zabitego władcę, tym bardziej że Tatarzy prawie wszystkich znaczniejszych poległych obdzierali do naga, gdyż zbroja i szata stanowiła dla nich cenny łup. Po wielu daremnych próbach odnalezienia zwłok księcia przyszła szukającym z pomocą księżna Anna, wdowa po zabitym, twierdząc że jej mąż miał sześć palców u lewej nogi. Ta wskazówka umożliwiła znalezienia ciała, które z wielką czcią sprowadzono do Wrocławia i pochowano w kościele św. Franciszka, pośrodku chóru, ufundowanego przez księcia na krótko przed śmiercią. W tym samym kościele spoczęli też najwierniejsi towarzysze księcia Henryka. Żałoba po władcy trwała wśród rodziny i poddanych cały rok, a pamięć o poległych w obronie ojczyzny i wiary trwa po dziś dzień.

 

Opublikował: mbanaszkiewicz_l | Dodano: 21.06.2011 | Wyświetleń: 1475
Powrót na listę aktualności

Zobacz także